
Jak notatnik pomógł mi odnaleźć ciszę
Jak odnaleźć ciszę w przebodźcowanym świecie? Kluczyk do świętego spokoju jest bliżej, niż myślisz. Długo szukałam swojego, aż odkryłam, że cały czas był na wyciągnięcie ręki.

Czego dziadek Kazik nie widzi, tego sercu nie żal
Kiedy byłam mała, nie rozstawałam się z piórem i notatnikiem. Każdą dyszkę „na czekoladę” od dziadka wydawałam na nowy zeszyt i długopis. Rodzice załamywali ręce i pytali „dlaczego nie możesz być jak normalne dzieci i kupić sobie wora słodyczy?” Pouczali dziadka, żeby nie dawał mi więcej pieniędzy, a on tylko się uśmiechał i w tajemnicy wciąż patronował mojej pasji, powtarzając rodzinie, że pewnego dnia zostanę pisarką. Zostałam copywriterką, ale przecież dziadek Kazik nie musi wiedzieć wszystkiego.
Kronika małej dramatopisarki
Gdy tylko nauczyłam się pisać, codziennie monitorowałam przebieg dnia w wielkim notesie z głową lwa. Liczyłam, że każdy, kto zobaczy tę okładkę, stchórzy i nie ośmieli się zajrzeć do środka. Wpisy oznaczałam uniwersalną datą „dzisiaj”, bo jako kilkulatka jeszcze nie do końca rozumiałam, że czas płynie. Choć od tamtej pory wypełniłam mnóstwo notesów, ten gigant z lwem „do dzisiaj” jest moim ulubionym. Żywo pamiętam to uczucie, gdy siadałam przy stole w szkolnej świetlicy, a otaczający mnie hałas tracił na ostrości, bo dla mnie liczyła się tylko ta jedna chwila z notatnikiem.
Pamiętam to uczucie, gdy siadałam przy stole w szkolnej świetlicy, a otaczający mnie hałas tracił na ostrości, bo dla mnie liczyła się tylko ta jedna chwila z notatnikiem.

W pułapce produktywności
W miarę jak dorastałam, wpadłam w niegroźną obsesję notowania. Zrozumiałam też koncept czasu i – jak większość z nas – wzięłam go sobie zbyt do serca. Z uporem maniaka testowałam różne sposoby, by nadać mu zgrabne ramy, spieniężyć i przekuć w akt celebrowanej wszędzie produktywności. Przerobiłam klasyczne kalendarze, plannery bez dat, metodę bullet journal, ale też cyfrowe alternatywy, które obiecywały, że jak tylko osadzę coś w idealnie skonstruowanym systemie zarządzania czasem, zdobędę kontrolę nad swoim życiem – a może nawet władzę nad całym światem!
Cisza, spokój? Nie wiem co to, ale brzmi fajnie
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to, czego tak naprawdę szukam, to nie poczucie kontroli, tylko magiczny kluczyk otwierający drzwi do…chwili spokoju. Tymczasem świat stawał się głośniejszy, bodźce wyskakiwały z lodówki, a czas sprawiał wrażenie, jakby uciekał coraz szybciej. W epicentrum tego wszystkiego my – ludzie zamknięci w błędnym cyklu generowania hałasu i poszukiwania kryjówki przed nim. Wykształciliśmy w sobie dziwny paradoks: szukamy spokoju, nie mogąc wysiedzieć w spokoju. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do buczących dźwięków, że kiedy spotykamy się z ciszą, odczuwamy delikatny niepokój.
Wykształciliśmy w sobie dziwny paradoks: szukamy spokoju, nie mogąc wysiedzieć w spokoju.
Poranna rutyna, czyli jak prawie zostałam guru wellnessu
W poszukiwaniu mojego kluczyka stwierdziłam, że pójdę o krok dalej i odpalę wszystkie poranne rutyny, jakie wymyślił internet. Joga o wschodzie słońca (najlepiej na dachu kunsztownego wieżowca), medytacja relaksacyjna (przy pierwszym jazgocie dziarskiej kukułki), ciepła woda z octem jabłkowym (i szczyptą wszystkiego, co znalazłam w kuchni, żeby zresetować aurę i najwyraźniej układ trawienny), zimny prysznic (po moim trupie!)… A to wszystko w akompaniamencie ostentacyjnych ziewów i egzystencjalnej rozterki – Co Ja Właściwie Robię? Biegałam w kółko za własnym ogonkiem, bo chciałam go złapać, żeby móc się w końcu zatrzymać.

Otwieram notes i jestem w domu
Wertując stare dzienniki, wróciłam pamięcią do tej dziewczynki ze szkolnej świetlicy i olśniło mnie, że jej sekret był bajecznie prosty i od lat ani trochę się nie zmienił. Jedna rzecz, bez której nigdzie się nie ruszam, której stale szukam wzrokiem i którą wykładam na biurko od razu po przyjściu do pracy. Notatnik. Jeśli wyjdę bez niego z domu, czuję się, jakbym była niekompletnie ubrana. Sięgam po niego o poranku, tuż po pierwszym łyku kawy. I co ja tam właściwie zapisuję? Wszystko. Plan dnia. Lista zakupów. Komiczne teksty znajomych. Że wczoraj miałam iść na siłkę, ale drzewa były zbyt kolorowe, więc wybrałam spacer.
Jedna rzecz, bez której nigdzie się nie ruszam, której stale szukam wzrokiem i którą wykładam na biurko od razu po przyjściu do pracy. Notatnik. Jeśli wyjdę bez niego z domu, czuję się, jakbym była niekompletnie ubrana.
Papier – bajecznie prosta recepta na przebodźcowanie
To proste odkrycie dało mi do myślenia – mam przecież więcej analogowych ciągutek, zwłaszcza tych papierniczych. Robię notatki na marginesach książek. Koloruję kolorowanki dla najmłodszych, bo o wewnętrzne dziecko trzeba dbać całe życie. Mam Bardzo Brzydki Brulion, w którym przyznaję sobie bonusowe punkty za odwagę, gdy narysuję coś Naprawdę Bardzo Brzydkiego. Piszę liściki do nieznajomych, które składam w żurawie-origami i roznoszę po parkach, bo może ktoś tych kilku dobrych słów naprawdę dzisiaj potrzebuje. Zagadka rozwiązana, znalazłam magiczny kluczyk – te wszystkie drobne rzeczy, które mogę stworzyć z pomocą papieru, to moje rytuały ciszy.
Świat się nie zawali od jednej krzywej kreski
Może dlatego coraz więcej osób wraca do papieru. Dla mnie spotkanie z notesem jest jak głęboki oddech między powiadomieniami. Nie trzeba wielkiego planu, żeby sprawdzić, czy to działa. Mój nawyk regularnego sięgania po notatnik powstał niechcący: stale trzymałam go pod ręką, z piórem wetkniętym do środka. A jeśli Twoje wewnętrzne dziecko tęskni do rysowania, ale wstydzi się do tego przyznać, bo gdzieś po drodze wbiło sobie do głowy, że nie umie – daj mu kredki. Noś szkicownik przy sobie, aż pewnego dnia zdobędziesz się na odwagę, by postawić chybotliwą, krwiście czerwoną kreskę. Zapewniam Cię, że będzie to wspaniała, dzika, cudownie wyzwalająca kreska.
Tekst: Lena Pilarczyk
Zdjęcia: Kasia Fus


