Jak kalendarz Everyday pomaga mi w nauce gry na pianinie?

Kalendarze dla jednych stanowią nieocenioną podporę w codziennych sprawach, innym nudzą się po kilku tygodniach lub miesiącach i wędrują kurzyć się na półkę. Ja spróbowałam czegoś innego. Z pomocą kieszonkowego kalendarza dziennego Everyday stworzyłam tracker jednej, rozbudowanej umiejętności – nauki gry na pianinie. W dzisiejszym wpisie opowiem Wam, jak mi poszło.

kalendarz Everyday – zobacz kolekcję

Jak urządziłam się w kalendarzu Everyday

Układ miesięczny

W rozkładówkach miesięcznych umieszczonych na samym początku kalendarza notowałam ilość czasu, jaką w danym dniu przeznaczyłam na ćwiczenia. Dwie tasiemki sprawdziły się tutaj doskonale – z łatwością manewrowałam między planszami miesięcznymi, czyli trackerem godzin, a konkretnym dniem ze szczegółową rozpiską pracy.

Układ dzienny

Cechą kalendarza Everyday, która przy wyborze narzędzia do śledzenia umiejętności szczególnie zwróciła moją uwagę, był podział na dwie sekcje na rozkładówce dziennej. Założyłam, że w górnej sekcji będę notować plan codziennej praktyki, a w dolnej rzeczy, nad którymi muszę popracować następnym razem. Później formuła nieco się zmieniła, ale o tym za chwilę.


Kieszonkowy format

Jego poręczny format zachęcał do tego, by brać go ze sobą również w plener. Chętnie nosiłam go więc przy sobie, gdy szłam do ośrodka, w którym miałam szansę grać na fortepianie koncertowym, i na miejscu notowałam wrażenia z tych podróży. Niektóre były inspirujące, inne frustrujące – z czasem zrobił się z tego dziennik nie tylko umiejętności, ale jednej z najważniejszych przygód w moim życiu.

Miejsce na notatki

Z tyłu kalendarza gromadziłam dłuższe notatki, jak na przykład listę utworów, nad którymi aktualnie pracuję albo pomysły na luźniejsze ćwiczenia lub improwizacje, na wypadek gdybym danego dnia nie miała ochoty ćwiczyć według ustalonego wcześniej planu. Ograniczona przestrzeń sprawiła, że podchodziłam krytycznie do tego, co warto zapisać i  do jakich informacji będę chciała jeszcze wrócić. Bez tego moje abstrakcyjne wywody pewnie ciągnęłyby się bez końca i rozmyły główny przekaz.

Śledzenie umiejętności w praktyce

Miesięczny tracker godzin

Jak już wspominałam, miesięczne rozkładówki znajdujące się na początku kalendarza służyły mi za tracker godzin przeznaczonych na ćwiczenia. Widok miesięczny motywował do tego, by nie przerywać ciągu i usiąść do pianina nawet na kilka minut. A te często wydłużały się do pełnowymiarowej sesji ćwiczeń. Co ważne: z taką samą dumą poklepywałam się po pleckach za pięciominutową sesję, jak za trzygodzinną. Jak wiadomo, najtrudniej jest zacząć. Potem leci już z górki.


Codzienna praktyka

Początkowo codzienny plan pracy rozpisywałam w części z linijkami. W sekcji bez zadruku zaznaczałam rzeczy, nad którymi miałam popracować następnym razem. Umieszczałam tam również małe olśnienia czy dokonane w trakcie pracy odkrycia. Czasami inny ruch palca generował tak dużą zmianę w jakości dźwięku, że płonęłam z ekscytacji jeszcze przez wiele godzin – zapisywałam więc, że od teraz ten konkretny pasaż trzeba ćwiczyć z tą zmianą. Sekcja druga służyła mi również za miejsce na ciekawostki z lektury książek o teorii muzyki.

W dni, kiedy nie miałam nic do zapisania, bo na przykład tego dnia postanowiłam śmiertelnie obrazić się na Chopina, pisałam o emocjach i zadawałam sobie rozmaite pytania. Z ich pomocą próbowałam wykrzesać z siebie dziecięcą radość, jaka ogarnęła mnie tego dnia, gdy zaczęłam w końcu spełniać swoje wielkie marzenie. Dlaczego to robisz? Czy Chopin chce ci zrobić na złość? Może po prostu potrzebujesz odpoczynku? A gdybyś podzieliła ten trudny pasaż na o wiele mniejsze sekcje? I tak dalej.


Pierwsze zniechęcenie

W kwietniu straciłam zainteresowanie tak szczegółowym rozpisywaniem pracy przy pianinie i zaczęłam korzystać z Everydaya jak z typowego kalendarza. Dzięki temu, obok wzniosłych peanów na temat nokturnów Chopina, znajdę też ważną informację, że kotu trzeba kupić żwirek. Kto w przyszłości nie uśmiechnąłby się na takie wspomnienie? :) Przez miesiąc testowałam też rozwiązanie cyfrowe, ale żadne nie było tak przyjemne i satysfakcjonujące jak kontakt z papierem, zatem w maju wróciłam do codziennych zapisków. Niewątpliwą zaletą kalendarza dziennego jest to, że można się z nim przepraszać cały rok! 

Na kłopoty – ołówek

Codzienne zadania z początku rozpisywałam długopisem, ale po pierwszych blokach pracy zorientowałam się, że w muzyce, tak samo jak w życiu, nie sposób przewidzieć wszystkiego na 100%, a nauka nowej umiejętności nigdy nie jest procesem linearnym – wpływa na nią mnóstwo czynników. Zdarzało się, że część pracy, którą rozpisałam na tydzień, wykonywałam w dwa dni i odwrotnie. Moja metoda potrzebowała drobnych modyfikacji i tu na ratunek przyszedł stary, dobry ołówek. Od teraz w dolnej sekcji ołówkiem pisałam szacunkowe założenia, co chciałabym przerobić w danym dniu, a u góry piórem – co udało się opracować.

Czy powtórzę przygodę z Everydayem w kolejnym roku?

Zdecydowanie tak! Coś, co zaczęło się jako eksperyment, przeistoczyło się w stały element rutyny. Nie wyobrażam sobie, że miałabym przestać. Co ciekawe, kalendarz w ogóle się nie zniszczył, ani nie ubrudził. Mam nawet o to do niego lekki żal, bo wygląda, jakbym z niego nie korzystała, choć w środku jest cały zapisany.

Najbardziej cieszy mnie to, że zrobił mi się z tego nawyk. Teraz nie myślę, jak ułożyć dzień, żeby zmieścić chociaż godzinę przy pianinie, tylko z czego zrezygnować, żeby móc do niego usiąść na dłużej i poddać się wypracowanemu w ciągu ostatnich miesięcy rytmowi ćwiczeń.

kalendarz Everyday – zobacz kolekcję

Tekst: Lena Pilarczyk
Zdjęcia: Magdalena Konik-Machulska

Nowości

Zobacz ostatnio dodane produkty i odkryj świeże papiernicze inspiracje.

więcej