Dużo tu trików – o "wycinkach w termosie" z Gosią Konieczną

Spacerując po labiryncie internetowych znakomitości, na pewno nie raz natknęliście się na kolaże "wycinki w termosie". Gosię – ich autorkę – zapytaliśmy o początki, jej proces twórczy i jak przy pomocy kilku skomponowanych słów potrafi stworzyć przekaz, który uderza w najczulsze miejsca.

Magda Konik-Machulska: Czym są Wycinki w termosie, jak byś krótko zdefiniowała ten koncept?

Gosia Konieczna: Dawno temu, na samym początku mojej przygody z wycinkami, spontanicznie nazwałam je recyklingiem słów i sensów. Myślę, że ten syntetyczny opis oddaje dobrze ich istotę, odnosi się do formy i treści. Jest jednocześnie skrótowy, skondensowany i pojemny, jak same wycinki.

Opowiedz o początkach.

Była zima 2013 roku, nie najlepiej się wtedy miałam i trochę pod wpływem obejrzanej kilka tygodni wcześniej wystawy wycinanek Wisławy Szymborskiej w krakowskim MOCAKu, a trochę z potrzeby uczynienia mojej nostalgii bardziej namacalną, po prostu zaczęłam wycinać. Pierwsze próby były jednocześnie próbami kolażowego wiersza, raczej nieudanymi. Od początku czułam w nich nadmiar i z każdym kolejnym podejściem odejmowałam coś – słowo, fragment – ze złożonych wcześniej całości, aż naturalnie doszłam do minimum, czyli dwuwersowych zestawień. Moja pierwsza praca, którą klasyfikuję jako wycinek, to po prostu trzy słowa ułożone w nieprzypadkowej kolejności. Patrząc na nie, uderzyło mnie, jak duży ładunek emocjonalny w takiej właśnie konfiguracji one niosą, ile dla mnie znaczą i jak dużo o mnie mówią. Mam je do dziś, oprawione i powieszone na ścianie. Szybko odnalazłam się w minimalistycznej formie, zaczęłam nabierać w niej sprawności i obudziłam w sobie zupełnie mi wcześniej nieznaną zachłanność tworzenia. Pierwsze zeszyty z wycinkami to tak naprawdę moje pamiętniki. Mało w nich beztroskiej zabawy słowem, raczej melancholijne i ironiczne konstatacje wynikające z doświadczeń tamtego czasu.

Szybko odnalazłam się w minimalistycznej formie, zaczęłam nabierać w niej sprawności i obudziłam w sobie zupełnie mi wcześniej nieznaną zachłanność tworzenia.


Jak wygląda Twój proces?

Nie jest szczególnie skomplikowany i podniosły. Jak mam czas, chęć i odpowiedni nastrój, po prostu wyciągam zza łóżka gazety, rozsiadam się na podłodze i zaczynam wycinać. Przeważnie jest to okupione późniejszym bólem bioder i pleców. Tworząc wycinki do pierwszej edycji naszego kalendarza, wycinałam tak zachłannie i bez troski o BHP, że po wszystkim przez kilka dni miałam ograniczoną ruchomość w lewym barku. Samego procesu nie traktuję ambicjonalnie. Wycinanie nie jest częścią mojej rutyny ani treningiem mentalnym, choć czasami życzyłabym sobie tego. Za każdym razem po wycinaniu czuję jakiś rodzaj ożywienia i ekscytacji, jakbym wróciła właśnie z samotnej wycieczki w rejony, w których nikogo przede mną nie było. Od strony technicznej wygląda to tak, że w pierwszej kolejności przeglądam gazety i wycinam słowa i frazy, które mi się podobają, w których coś dostrzegam i które ponownie chciałabym wykorzystać. Nie stosuję tu żadnego klucza. Później zestawiam w pary te słowa, które wycięłam – to dzieje się już błyskawicznie i często wiąże się z emocjami.

Tworząc kolaże, łączysz pracę ze słowem z działaniem manualnym. Czy któryś z tych aspektów jest dla Ciebie ważniejszy?

Zdecydowanie ważniejsza jest dla mnie praca ze słowem, bo w słowach się miłuję, również na co dzień. Ale w moim przypadku to właśnie ten manualny aspekt mi ją ułatwia, ośmiela i jednocześnie bardzo odpręża. Sprawia, że to tkanie słów, łączenie ich w pary, staje się mniej zobowiązujące, nie wiąże się z wysiłkiem. Ośmieliłabym się nawet stwierdzić, że w pewnym sensie taka forma kreowania treści pozwala odpocząć wyobraźni, a powiedzenie, że nie mogę znaleźć słowa, czy że brakuje mi słów, ma tu wyłącznie literalne znaczenie. Na pewno tego, co wycięłam i złożyłam ponownie, nigdy nie wyraziłabym w taki sposób własnymi słowami.


Co chcesz przekazać w Wycinkach?

Trudno w nich o jedno, konkretne przesłanie – są bardzo różnorodne, czasami nawet sprzeczne. Wynikają z nastroju, konkretnego doświadczenia, momentu. Bywają też przypadkowe albo wyłącznie dowcipne. Życzyłabym sobie, żeby wycinki były zachętą do zbliżenia się do siebie, do wglądu w swoje emocje i uznania ich – nawet jeśli miałoby się to odbyć pół żartem, pół serio. Pielęgnuję swoją wrażliwość i staram się uwrażliwiać innych.

Na pewno tego, co wycięłam i złożyłam ponownie, nigdy nie wyraziłabym w taki sposób własnymi słowami.

Porozmawiajmy o technikaliach. Skąd bierzesz materiały?

Przez długi czas wystarczające były dla mnie gazety, które zgromadziłam przez lata swojej młodzieńczej fascynacji tak zwanymi pismami kobiecymi. Później kupowałam je na bieżąco, traktowałam wyłącznie użytkowo i cięłam bez wcześniejszej lektury. Stosunkowo niedawno postanowiłam się sprofesjonalizować i raz na kilka miesięcy uzupełniam swoje zapasy na OLX, skupując niechciane gazetki od osób, które słusznie uznały, że może ktoś zechce nabyć magazyny Coaching lub Weranda sprzed dekady. Taką drogą zdobyłam prawie czterysta archiwalnych numerów Przekroju z lat osiemdziesiątych. W zasadzie za bezcen i z dostawą pod drzwi. Przywiozło mi je dwóch rzezimieszków, prawie pod osłoną nocy. Gazety były zakurzone i odrobinę zatęchłe, ale po solidnym wietrzeniu robią furorę na warsztatach.


Wklejasz do zeszytu, czy na kartki?

Gotowe wycinki początkowo wklejałam do zeszytów, co nadawało im albumowego charakteru. Teraz większość z nich żyje wolno w kopertach. Średnio raz w roku ponownie je składam, przyklejam na kartoniki i chowam do pudełka po butach.

Wycinki to genialne zestawienia słowne, ale też piękne kompozycje wizualne. Na co zwracasz uwagę, projektując?

Wizualny aspekt jest dla mnie bardzo ważny i, chcąc nie chcąc, trochę determinuje moje prace. Staram się, aby fragmenty tekstu czy pojedyncze słowa tworzące kolaż były czytelne, przejrzyste i proporcjonalne. Ich układ i rozmieszczenie na kartce bywają bardzo sugestywne i wzmacniają przekaz, a przynajmniej mam intencję, by tak działały. Czasami celowo zostawiam dużą lukę, odstęp między częściami kolażu, tworząc przestrzeń na refleksję, komponuję wycinek analogicznie do zapisu dialogu lub zostawiam pytanie bez odpowiedzi. Dużo tu możliwych trików, które wpływają na interpretację tekstu.


Posługujesz się bardzo konkretną formą – czarno-białą, minimalistyczną. Czy to daje Ci wolność, czy Cię ogranicza?

Na pewno nie ogranicza! Bardzo ją lubię i mam poczucie, że stała się już dla mnie charakterystyczna i nigdy nie przeszło mi przez myśl, by z niej rezygnować czy coś w niej gmerać. Źle się czuję z i w nadmiarze. Myślę też, że działam już trochę automatycznie i instynktownie, przez co w gazetach zwracam uwagę tylko na te słowa, których styl i typografia jest spójna ze stylem wycinków. W przypadku moich prac forma idzie w parze z treścią – jest oszczędna, a przez to bardzo wyrazista.

Czy pracę ze słowem praktykujesz również w inny sposób, np. prowadzisz jakieś zapiski?

Praktykuję jedynie mówiąc, czasami z nadmierną egzaltacją. Ale przez kilka lat udawało mi się codziennie zapisywać jedno zdanie w kalendarzu, zawsze na czarno i w pierwszych linijkach strony. Co ciekawe, te moje pojedyncze i skrótowe refleksje – mimo upływu czasu – nadal jak kokosowe pralinki wyrażają więcej niż tysiąc słów. Jak jestem na fali wznoszącej, zdarza mi się też fantazjować o słowach i wymyślać na przykład imiona dla kota, którego nie mam. Mój typ na teraz to Azaliż.

Zdarza mi się też fantazjować o słowach i wymyślać na przykład imiona dla kota, którego nie mam. Mój typ na teraz to Azaliż.


#analoggirlinadigitalworld – czy to Ty?

Tak. Zupełnie nie odnajduję się w tych technologiczno-cyfrowych meandrach rzeczywistości i jednocześnie nie czuję się z tego powodu o coś uboższa. Pamiętam swoje zdumienie, jak kiedyś, czekając w kolejce do lekarza, podsłuchałam rozmowę, w której jedna pani polecała drugiej aplikację, która łączy się z lodówką i dzięki zainstalowanej w niej kamerce możemy, będąc na zakupach, podpatrzeć, czego nam brakuje. Być może w pewnych kręgach to standard, ale mnie się wówczas wydawało, że pomyliłam planety i w gruncie rzeczy niewiele się od tamtej pory zmieniło. Lubię wszystko, czego można dotknąć, poczuć, spróbować i doświadczyć. I choć sama działam w mediach społecznościowych, świadomie rezygnuję z publikowania swojego wizerunku na co dzień. Wychodzę z założenia, że komunikuję się poprzez swoje prace, a raczej ich zdjęcia, zrobione kilkuletnim, zdezelowanym już telefonem. Nie korzystam z wielu aplikacji, mam wyłączoną większość powiadomień a i tak muszę kontrolować czas, który spędzam na scrollowaniu. W obawie nie o to, że coś mnie ominie, tylko że ominę samą siebie.

Wycinki w termosie zdobyły ogromne zasięgi, stały się wirusowe. Twoi odbiorcy identyfikują się z wycinkowymi obserwacjami i nastrojami. Jak Ci z tym?

Na początku trochę nie dowierzałam i za każdy tysiąc polubień mojej strony wznosiłam toasty, ale szybko sytuacja wymknęła się spod kontroli i świętowanie w ten sposób stało się ryzykowne. Wiadomo, że to przyjemne uczucie, bo miła jest świadomość, że coś w kimś po drugiej stronie zadrżało po lekturze wycinka, że pojawiły się emocje, że emocje przerodziły się w refleksję. To oczywiście też motywuje, żeby nie przestawać, choć w myślach żegnałam się z wycinkami już wielokrotnie.

Prowadzisz też warsztaty. Opowiedz o swoich obserwacjach.

Warsztaty to dla mnie taki czas, kiedy wbrew pozorom najbardziej się wycofuję i zostawiam pole i przestrzeń do pracy uczestnikom. Początkowo miałam z tym problem. Wydawało mi się, że powinnam więcej mówić, bardziej animować i mocniej akcentować swoją obecność i moje ja. Ale uważna obserwacja pozwoliła mi zrozumieć i zaakceptować fakt, że dla uczestników tych spotkań to jedna z niewielu lub jedyna od dawna okazja do pobycia z własnymi myślami, do skupienia i rozważania na tematy, na które nie ma za bardzo miejsca na co dzień, dlatego staram się w tym nie przeszkadzać. Jestem pewna, że metoda kolażu sprzyja odważnym i błyskotliwym skojarzeniom. Uczestnicy często sami są zaskoczeni swoją kreatywnością, o którą siebie wcześniej nie podejrzewali. Bardzo lubię podglądać ich uśmiechy po przyklejeniu ostatniego słowa. Czasami jest w nich wyraźne zadowolenie z wykonanej pracy i podziw dla siebie, a czasem coś tajemniczego – wtedy wiem, że pomyśleli o czymś, o czym na pewno nie powiedzą na głos przy naszym wspólnym stole.


W tym roku kolejny raz połączyliśmy siły i stworzyliśmy kalendarz z Twoimi wycinkami. Gdzie jest miejsce Wycinków – na papierze, czy na ekranie?

Na papierze! To ich środowisko naturalne. Odkąd zaczęłam tworzyć wycinki i odkąd przyznałam, że są całkiem niezłe, marzyłam, by je utrwalić i powielić analogowo. Chciałam, żeby został po nich ślad. Taką możliwość daje nasz kalendarz, bo gwarantuje trwałość, ale jednocześnie ma też aspekt tymczasowy i osobisty. Towarzyszy i jest używany tylko przez określony czas, ale zawsze można do niego wrócić, dotknąć i pomnieć w myślach jak to drzewiej bywało, jak i co się czuło. Mam świadomość i oczywiście doceniam, że wirtualna przestrzeń daje bardzo duże możliwości dotarcia do odbiorców, ale jest pozbawiona tego romantycznego sznytu. Wszystko w niej jest chwilowe, przeciążone i męczące. Mam przeczucie, że właśnie z powodu tego nadmiaru kolorów, dźwięków, haseł i wszechobecnych zachęt, scrollując tablicę, wycinki zatrzymują uwagę swoją oszczędną, czarno białą i pełną przestrzeni formą. Pozwalają odpocząć, są trochę z innego świata.

Zobacz kalendarze